Czy wówczas lepszym rozwiązaniem byłby brak umysłu?
Był taki czas, kiedy poza umysłem niewiele widziałam, potem był taki, kiedy umysł mnie potwornie męczył. I nadal stanowi ważną część mojego wyposażenia, ale zamiast go przeklinać i z nim walczyć staram się z niego korzystać, zamiast "bycia przez niego korzystaną" - bo takie miałam swego czasu wrażenie. I nadal mi się to zdarza, ale znam już lepiej jego miejsce i często udaje mi się powiedzieć skuteczne "magiczne" HOOOLAA, PRRR. Ważne moim zdanie by wiedzieć do czego służy, jakie ma zalety, a jakie ograniczenia.
Troszkę odbiegłam od tematu, Twój post Leszku zatrzymał moją uwagę.
Krążę gdzieś wokół głównego tematu, moja praca dostarcza mi sporo "materiału". Na własne życzenie weszłam w wir, który rodzi stresy. Zauważyłam, że wiele moich wcześniejszych działań było kierowanych unikaniem stresu. Teraz zamiast unikania staram się właśnie być od nich wolna inaczej - aby nie zmieniać sytuacji, ale odkryć w sobie co mnie spina, co jest dla mnie niewygodne i dlaczego. Zasadniczo sprowadza się to do dwóch słów PORAŻKA i POCZUCIE WINY. Mogłam sobie świadomie myśleć, że "odpowiedzialność z tytułu", starać być w "teraz", robić co jest do zrobienia, ale podświadomość swoje. I chyba znalazłam rozwiązanie, które "wdrażam". Drugą stroną medalu jest SUKCES. To rezygnacja z sukcesu daje wolność, otwiera nową przestrzeń. Jak to do mnie dotarło poczułam się jakbym odwiązała łańcuch. Więc obecnie obserwuję tą drugą połówkę i rozstaję z nią kroczek po kroku - początkowo z dużym oporem, ale z coraz większą radością.
Po drugie jasno sobie powiedziałam, że skoro sie stresuję, obwiniam siebie, to "nie ma siły" - obwiniam też na co dzień innych, tylko widać nie chcę tego widzieć.
Teoria teorią, a praktyka wydaje się prawie niewykonalna. Czuję się jakbym porwała się z motyką na słońce. Widzę okruszynki zmiany - ale może to wcale nie zmiana tylko zmęczenie... Ale się władowałam.