Cholerka, chyba znowu utknęłam w miejscu.... Tak pisałam przed ostatnim moim wybaczaniem. A teraz znów jestem osaczona, ale jakby trochę inaczej. Dziwny układ powstał w naszym domu. Obejmuje nas wszystkich, chociaż dotyczy tylko Jurka i jego babci, a ja siedzę w tym po uszy. No bo żyjemy w związku ze sobą (mąż-żona) jesteśmy istotami czującymi, nie jesteśmy sobie obojętni, jak jedno czuje się "nieszczęśliwe" to drugie współodczuwa dyskomfort takiego układu. Mieszkamy wszyscy razem, ale tych dwoje traktują się jak powietrze, jest wielka wrogość między nimi i powstaje ciężka atmosfera. Wiem i wyczuwam, że to co jest między nimi jest duuużego kalibru, dotyczy poczęcia Jurka i wczesnego dzieciństwa. Bardzo niepozytywną rolę na wtedy odegrała właśnie babcia. O mały włos Jurek byłby unicestwiony...
No i teraz pytanie: jak wygląda moje cowieczorne wybaczanie w danym dniu ? Ja w zasadzie nic do babci nie mam, nic mi nie "zrobiła", ale nie mogę powiedzieć, że darzę ją sympatią. I tu zaraz ciśnie mi się myśl, a bo ona krzywdziła Jurka! Dzieci również są wrogo do niej nastawione, bo tata cierpi. Nie pomaga tłumaczenie, że to sprawa między nimi. One tylko widzą jakby efekty w postaci choroby Jurka, jak grają emocje i to się wszystkim domownikom udziela. Czy w związku z tym, jestem człowiekiem wybaczającym, czy nie? Jak z tego wyjść? Albo, jak być pomocną? I dlatego myślę, że stanęłam w miejscu, bo nie wiem co robić? Stłumiłam się, cała moja inwencja twórcza gdzieś prysła, nie umiem na tą chwilę nic z siebie wykrzesać, bo TO mi ciąży na duszy i jest okropnie.
Niedawno przeczytałam książkę "Radykalne wybaczanie" Kipplinga, i bardzo mnie ona poruszyła. No po prostu przemówiła do mego serca, zastosowałam arkusz i całą resztę i wiem, że to też działa.